Dobro wspólne: czy się opłaca?

image_gallery

Współpraca vs interes własny

Jednym z najczęściej podejmowanych problemów jakimi zajmuje się filozofia, jest pytanie o sens życia. W tym rozważaniu bardzo istotne miejsce zajmują pojęcia dobra i zła. To, co służy realizacji celu jednego człowieka, może komuś innemu uniemożliwiać realizację jego zamierzeń. Biorąc pod uwagę mechanizmy rządzące światem, warto zadać pytanie, czy zasadnym jest w ogóle rozpatrywanie kwestii dobra i zła?

Może znaczenie ma tylko to, ile zyskam i czy będę w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwo i rozwój, nie bacząc na los „innych”. Czy „ja” w tym znaczeniu to jednostka, rodzina (klan), naród, czy grupa wyznaniowa, nie ma zasadniczego znaczenia. Chodzi o postrzeganie dobra jako „mojej” korzyści, albo jako dobra ogółu. Niestety zdecydowanie częściej w świecie dominują postawy nastawione na interes partykularny. Już sofiści w starożytnej Grecji uczyli, jak manipulować przekazem społecznym, aby wydawało się, że naszym celem jest dobro ogółu, podczas gdy prawdziwy cel pozostawał nieprzenikniony. Dopiero w razie uzyskania poparcia społecznego i np. objęcia jakiegoś ważnego stanowiska okazywało się do czego w istocie taka osoba zmierza.

Z jednej więc strony w nauce przewija się motyw wspólnego dobra, ale w praktyce politycznej, jest on zwykle pomijany. Szczególnie dzieje się tak na szczeblu międzynarodowym. Mimo więc, że posługujemy się wielorakimi teoriami dowodzącymi korzyści płynących z partnerskiej współpracy, to jednak w najważniejszych kręgach politycznych niepodzielnie króluje myśl Niccolo Machiavellego. Dlatego taka organizacja jak ONZ jest nieefektywna w realizacji swojego pierwotnego i fundamentalnego celu, jakim jest „zapewnienie pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego[1].

Powstało wiele opracowań, koncepcji religijnych, czy zasad etycznych związanych z humanitarnym postrzeganiem świata i mówiących, że trzeba być po prostu dobrym dla drugiego człowieka nie dlatego, że to się opłaca, ale dlatego, że to jest właściwe. Całe systemy religijne zostały uporządkowane tak, aby nie krzywdzić w ogóle lub tylko w akcie obrony przed agresją. Systemy etyczne i prawne mają przecież ten sam cel w założeniu. A jednak znajdujemy tysiące furtek, które pozwalają nam na uzasadnienie agresji i czynienie zła.

Liderzy

Dlatego tak ważna jest rola liderów (nie wodzów), którzy rozumieją szerszy kontekst – widzą kilka kroków dalej. Innymi słowy potrafią posługiwać się strategią, a nie tylko taktyką. Nauka nie jest więc w błędzie dowodząc, że współpraca jest lepsza niż walka o interes partykularny, ale aby to zrozumieć i zastosować, potrzeba ludzi kompetentnych w dziedzinie leadership. Jim Collins wyszczególnia pięć poziomów leadership. Od dołu są to cztery w pewnym sensie tradycyjne ujęcia tej kwestii:

  1. Naturalny przywódca stanowiący przykład dla własnego otoczenia.
  2. Lider niewielkiego zespołu.
  3. Sprawny manager w organizacji.
  4. Lider przełamujący schematy i wyznaczający nowe.

Poziom piąty leadership to lider, który ma wszystko to co na poziomie czwartym, ale też potrafi budować struktury, zespoły zadaniowe, motywować i budować współpracę zarówno wewnątrz jak i z partnerami. Taki lider potrafi przenieść przedsiębiorstwo na zupełnie inny poziom funkcjonowania. Niezbędnym fundamentem takiego przywództwa jest zbudowanie zespołu złożonego z liderów trzech pierwszych poziomów, a więc ludzi potrafiących samodzielnie działać zgodnie z dyscypliną strategiczną wprowadzaną przez przywódcę. Fundamentem jest jednak swoboda działania (operacujna) pozostawiana członkom zespołu i wzajemne zaufanie.

Bardzo istotne jest tu poczynienie jednego zastrzeżenia wynikającego z moich rozmów w portalach społecznościowych gdzie często mylnie rozumie się współpracę lub porozumienie a nawet dialog. Współpraca nie oznacza zawsze pełnej zgody, całkowitej akceptacji, porozumienie nie oznacza jednomyślności a dialog nie oznacza że trzeba sobie jedynie przytakiwać. Czasem potrzeba nawet trudnych kompromisów. Jednak wytworzenie atmosfery zaufania (choć względnego) pozwoli później przekuć kompromis w win-win. Bez tak rozumianego dialogu, porozumienia i współpracy nie ma społeczeństwa a jest tylko wojna.

Rola lidera w państwie 

W przestrzeni państwowej społeczeństwa dobrze rozwinięte cywilizacyjnie posiadają wielu takich liderów poziomu co najmniej pierwszego. Tacy ludzie są w dużej mierze impregnowani na partyjną propagandę i potrafią dostrzec nieprawidłowości także w stronnictwie, które sami popierają. To sprawia, że politycy podlegają społecznej kontroli. Najbardziej wartościowa i efektywna kontrola społeczna płynie z obozu popierającego daną partię.

Społeczeństwa pozbawione liderów, szukają jasnych kwantyfikatorów prawdy/fałszu, przyjaciela/wroga co jest skwapliwie wykorzystywane przez politycznych wodzów (nie liderów). Polityczny wódz nie jest przywódcą, ponieważ nie zdaje sobie sprawy, że dzieląc lub wykorzystując podziały społeczne powoduje nieuchronne i duże straty dla całego państwa ale też regionu, organizacji itd.  Ich interes partykularny jest także często bardzo doraźny i dla nich samych sytuacja może obrócić się w niekorzystnie. Wojna wzmacnia radykalizmy, ludzie radykalni postrzegają interes bardzo specyficznie, zawężając go do najbardziej lojalnych bliskich współpracowników. Prędzej czy później w tak wąskim i radykalnym środowisku ostrze konfliktu kieruje się w stronę wodza lub jego środowiskoa. Takie społeczeństwa bez liderów dając się łatwo podzielić na plemiona toczą nieustanną walkę. Nie może nie być wroga. Jeśli nie ma go realnego to szybko się go tworzy za pomocą propagandy. Najlepiej w jakiejś grupie słabszej, aby łatwo zaakcentować dominację. Potrzeba też wrogów permanentnych i potężnych, aby stan mobilizacji był nieustanny. To nie daje poczucia bezpieczeństwa (wszechobecne wyimaginowane spiski i podstępy), ale daje poczucie siły i dumy oraz misji związanej z „heroicznym” zwalczaniem potężnych sił wrogich.

Wnioski

Jim Collins zauważa, że liderem nie musi być postać z pierwszych stron gazet, czy znana z mediów. Takie dobrze znane osoby to często celebryci sprawnie posługujący się PRem, a nie realni liderzy, choć wśród nich także liderzy mogą się pojawiać. Liderem może też być każdy kto jest otwarty na naukę oraz na rozmowę. Lider zawsze się uczy, ale i też zawsze rozmawia. Nie zamyka się przed innymi opiniami a wręcz przeciwnie, zawsze szuka w nich sensu, którego sam nie rozumie i zastanawia się dlaczego inaczej postrzega rzeczywistość (co nie oznacza konieczności katowania się dyskusjami z ludźmi zamkniętymi na dialog, a nastawionymi jedynie na przekaz partyjnej propagandy). Natomiast wódz w tym miejscu po prostu mówi o spisku, złej woli lub przekupstwie. Oczywiście ludzie kierują się różnymi motywami, ale bez rozmowy nie dowiemy się tego, a więc zamykanie możliwości dialogu – nawet niewygodnego świadczy o braku kompetencji lidera, a co za tym idzie braku kompetencji do działania politycznego. Wszyscy powinniśmy odrzucać proste rozwiązania podzielone na czarno-białe strony konfliktu, podsuwane przez politycznych wodzów i szukać tych polityków, którzy widzą szarą przestrzeń pomiędzy nimi i potrafią dyskutować.

Dobrem właściwym więc będzie tylko dobro wspólne. Szukanie win-win ma wielki sens także dla silniejszego. Win-lose zwykle w perspektywie strategicznej zmienia się w lose-lose. Oczywiście od każdej zasady można znaleźć wyjątki, ale zawsze warto postarać się odrzucić partyjną propagandę. Poznamy ją po tym, że zwykle mówi, iż „inni” muszą przegrać by „nasi” mogli wygrać. Arystoteles określał politykę jako rodzaj sztuki rządzenia państwem, której celem jest dobro wspólne. A więc win-win. Wszyscy wygrywają gdy rządzą najlepsi, a my – Społeczeństwo Obywatelskie – takich najlepszych powinniśmy wybierać .

[1]     Charter of the United Nations, Principles, art. 1, pkt. 1, 1945.