W mediach nieustannie jesteśmy epatowani wizją rozpadu dotychczasowego ładu międzynarodowego na Bliskim Wschodzie. O ile sama możliwość takiej sytuacji jest prawdopodobna, to jednak sposób, w jaki kwestia ta jest prezentowana w mediach, budzi kontrowersje. Zmiana granic niemal zawsze pociąga za sobą serię krwawych starć, z jednej strony separatystów, a z drugiej zwolenników dotychczasowego systemu. W konfliktach biorą udział państwa posiadające kiedyś kolonie w regionie, a także mocarstwa i te roszczące sobie taką rolę. Oczywiście wszystko to odbija się na losie milionów ludzi, tak jak dzieje się to w dziś w Syrii i Iraku, ale też w Palestynie. Sam proces budowy nowego państwa jest ogromnie kosztowny, skomplikowany i niebezpieczny, o czym przekonują się dziś mieszkańcy południowego Sudanu i nie rozwiązuje zupełnie problemów, z których powodu do powstania nowego państwa doszło. Wszytko to należy uwzględnić w wieszczeniu zmian granic między państwami w rejonie MENA (skrót od Middle East and North Africa – Bliski Wschód i Północna Afryka), a także krytycznie spojrzeć na faktyczny układ sił w regionie. W istocie najczęściej artykuły ilustrowane są mapą Bliskiego Wschodu zamieszczoną poniżej (il. 1), na której wiele zmian jest już dziś zupełnie nieuzasadniona. Mapa ta w istocie została sporządzona jeszcze w XX wieku w USA i nie odzwierciedla wielu zmian, jakie zaszły w regionie w wieku XXI. Dla wielu jest dowodem na zaplanowane działanie USA w regionie, mające modelować państwa zgodnie z własnymi interesami. Nie ma jednak dowodów potwierdzających taką spiskową teorię. To wszystko nie przeszkadza jednak dziennikarzom, przy każdym kolejnym konflikcie znów umieszczać tej samej mapki, jako ilustracji potencjalnych zmian w regionie.
Il. 1, Mapa Bliskiego Wschodu (Jeffrey Goldberg, The New Map of the Middle East, Why should we fight the inevitable break-up of Iraq? The Atlantic, Jun 19 2014 (http://www.theatlantic.com/international/archive/2014/06/the-new-map-of-the-middle-east/373080)
W istocie trudno uzasadnić wiele zmian przedstawionych na tej mapie, w obecnej sytuacji geopolitycznej. Niniejszy tekst jest jedynie bardzo ogólnym zarysem sytuacji w rejonie MENA, jaka może uzasadnić zmiany granic w regionie i stanowi polemikę wobec wciąż utrzymywanej wizji rozpadu regionu zgodnie z ilustracją nr 1. Dla potrzeb tego tekstu została stworzona więc nowa mapa potencjalnych podziałów w rejonie MENA, uzasadniona poniższym tekstem. Ilustracja 2 prezentuje takie zmiany terytorialne w rejonie MENA, jakie są już faktem, są w trakcie lub lub może do nich dojść jeśli nadal nie będzie racjonalnej odpowiedzi na nierozwiązane konflikty między grupami społecznymi państw lub całymi państwami.
Najbardziej nierealne wydaje się ograniczenie terytorium dwóch państw przedstawione na ilustracji nr 1: Turcji i Arabii Saudyjskiej. Sama obecność na danym terenie grupy reprezentującej inną kulturę lub religię nie wystarczy jeszcze, dla uzasadnienia możliwych zmian granic państw. Arabia Saudyjska jak i Turcja należą do państw o najsilniejszym potencjale militarnym w regionie. Mimo niepokojów politycznych w Turcji i trudnej sytuacji premiera Recepa Tayyipa Erdoğana, sam system polityczny jak i stabilizacja wewnętrzna w tym państwie nie są poważnie zagrożone. Co więcej polityka „zero konfliktów z sąsiadami” dała wymierne efekty łagodząc wiele sporów, w tym umożliwiając przełomowe porozumienie z Kurdami, podpisane przez legendarnego Abdullaha Öcalana. O ile więc państwo kurdyjskie już faktycznie istnieje w północnym Iraku, o tyle nawet Kurdowie tureccy po zawartym porozumieniu z władzami tureckimi, często publicznie odcinają się od pobratymców z terytoriów Iraku i Iranu. Z kolei Arabia Saudyjska jest dziś najsilniejszym militarnie państwem arabskim w regionie, a w ramach współpracy z najbogatszymi państwami Zatoki Perskiej w ramach GCC (Gulf Cooperation Council – Rada Współpracy Zatoki Perskiej) potencjał obronny jeszcze radykalnie wzrasta. Trudno więc sobie wyobrazić w najbliższym czasie sytuację, w której południowy Irak coraz bardziej opanowywany przez Szyitów, często przybyłych z Iranu w jakiś sposób rozszerzy swoje terytorium, o teren tak silnego państwa Sunnickiego. Szyici będą w pełni usatysfakcjonowani mogąc stworzyć własne państwo na południu Iraku, w istocie satelickie wobec Iranu. Z kolei rosnący w potęgę ekstremiści w zachodnim Jemenie starają się o wydzielenie dla siebie fragmentu tego państwa. Samo to już będzie procesem długotrwałym i z pewnością pociągnie za sobą wiele kolejnych operacji zbrojnych zarówno władz Jemeńskich jak i USA, więc tym bardziej wkraczanie na terytorium Arabii Saudyjskiej równałoby się zagładzie dla Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego. Niemniej jednak jak pokazuje przykład Somalii, przejęcie części państwa przez radykalnych islamistów jest potencjalnie możliwe (il. 2.)
Rozpad Iraku stał się już faktem. Na północy Kurdowie posiadają swoją administrację i granicę – ich powrotu do Iraku nie należy się spodziewać. Na pozostałej części terytorium, interwencja Koalicji z 2003 roku spotęgowała polaryzację społeczeństwa tak bardzo, że obecnie powstrzymanie rozłamu nie jest możliwe. Przewagę mają Szyici, wspierani przez Iran, i sprawujący władzę. Rząd premiera Malikiego jest z kolei wspierany przez USA, co jest dość kuriozalną kwestią skoro USA starają się ograniczać wpływy Iranu w regionie, w którym wszyscy Szyici postrzegają Ajatollahów, jako przywódców zarówno moralnych, religijnych, a w dużym stopniu też politycznych. Sunnici iraccy, są w bardzo trudnej sytuacji, wcześniej to oni rządzili Irakiem, a teraz zepchnięci na margines polityczny, doprowadzeni do ostateczności, zasilają organizacje terrorystyczne, w tym ISIS (Islamic State in Iraq and Syria lub Islamic State in Iraq and al-Shām, zwana też ISIL – Islamic State in Iraq and the Levant). Państwo jakie proponują bojownicy ISIS jest tak radykalne, że dla tzw. umiarkowanych Sunnitów zaczyna brakować miejsca w Iraku.
O ile rozpad Iraku jest jak się wydaje przesądzony, to problemy Egiptu z Synajem i Mali z Azawadem, można jeszcze zażegnać. W obu przypadkach mamy do czynienia z grupami ludności o zupełnie niezaspokojonych potrzebach zarówno społecznych jak i nawet braku reprezentacji politycznej. Zarówno Tuaregowie w Mali jak i Beduini na Synaju są ludnością rdzenną tych terytoriów i w obu państwach zupełnie marginalizowaną. Jednocześnie rosnące niezadowolenie w obu przypadkach powoduje radykalizację i okresowe łączenie się w sojusze ze znacznie lepiej zorganizowanymi organizacjami terrorystycznymi. W Mali przerodziło się to nawet w konflikt wewnętrzny, gdzie musiały interweniować wojska francuskie (w tym niewielki kontyngent polski) i afrykańskie. Stopień radykalizacji terrorystów z Al.-Kaidy Islamskiego Magrebu, którzy przyłączyli się do walki z władzą rządu malijskiego, był jednak tak wielki, że Tuaregowie przeszli w większości na stronę rządową. W przypadku Synaju, armia Egipska przy współpracy z wywiadem izraelskim prowadzi operację stabilizującą, która także może wymknąć się spod kontroli. Tuasregowie oskarżając władze centralne o korupcję pragną utworzyć swoje państwo – Azwad, a Beduini na Synaju pragną niezależności półwyspu. Taki stan rzeczy jest jednak wynikiem wieloletnich zaniedbań i fatalnych warunków życia a nie jakąś głębszą ideologią państwową. W obu przypadkach, władze nie zamierzają zasadniczo unormować praw tych części społeczeństwa, decydując się na rozwiązania siłowe i w istocie prowokując dalsze konflikty.
Mali wprawdzie nie jest zaliczane do MENA, jednak problemy tego państwa (poza korupcją) wynikają z destabilizacji Libii przez operację NATO z 2011 roku. Rozbita Libia stała się matecznikiem organizacji terrorystycznych w Północnej Afryce. Dzieje się tak z uwagi na zupełny brak kontroli władz centralnych nad południowymi rubieżami państwa, a także ostry konflikt w części północnej, gdzie o władzę w państwie walczą zbiorowości plemienne wcześniej spajane tylko silną i często brutalną władzą Muamara Kadafiego. Wygląda więc na to, że Libia może rozpaść się aż na trzy części zgodne z przedkolonialnym podziałem tego terytorium. Niestety Fezzan jest obecnie zdominowany w sporej części przez AQIM i może stać się kolejnym terytorium tej radykalnej organizacji. Dodatkowym bardzo korzystnym dla terrorystów wydarzeniem bez precedensu w całym regionie, było wydostanie się wielkiej ilości broni z arsenałów przejętych przez rebeliantów przy współudziale (choć zapewne nieświadomym) wojsk NATO. Część tej broni przewieziono przez pustynię do Strefy Gazy, jednak wiele pozostało w południowej Libii i teraz służy walce w Mali i południowej Algierii.
Kolejnymi przykładami możliwych zmian terytorialnych w regionach położonych w pobliżu MENA to z pewnością Republika Środkowej Afryki, gdzie od północy przedostają się najemnicy i ekstremiści z Czadu i Sudanu mobilizując muzułmanów do walki z Chrześcijanami, Sudan Południowy, gdzie dalszych linii podziału nawet nie sposób przewidzieć, czy Nigeria dramatycznie destabilizowana przez Boko Haram.
Nie należy tych konfliktów uznawać za religijne. Religia jest jedynie doskonałym narzędziem w rękach różnych sił politycznych (w tym ekstremistycznych). Wszystkie państwa MENA łączy jednak obawa przez ekstremizmem i terroryzmem. To co dzieje się w północnym Iraku czy Syrii jest tak dramatyczne, że pozostałe państwa regionu przede wszystkim pragną nie dopuścić takich grup do swojego terytorium, co nie znaczy niestety, że nie grają na destabilizację sąsiadów. Niemniej jednak istnieje szansa, aby przeciw grupom takim jak ISIS, Al.-Nusrah, AQAP, AQIM zbudować system bezpieczeństwa obejmujący niemal wszystkie państwa w regionie i ich współpracę zarówno z Unią Europejaką i USA, jednak to wymaga przewartościowania polityki części państw podciągających pod terroryzm każdy rodzaj aktywności politycznej czy zbrojnej wymierzonej przeciw sobie. Takie grupy jak Hamas, Hezbollah, Fatach, Bractwo Muzułmańskie, Tuaregowie, Beduini czy wiele innych będą sprzymierzać się z najbardziej radykalnymi grupami terrorystycznymi, gdy nadal ich żądania będą ignorowane a one same przez Zachód (oraz Izrael) traktowane jak terroryści. Pojęcie terroryzmu powinno zostać zawężone do absolutnie najbardziej radykalnych organizacji, natomiast społeczność międzynarodowa powinna wreszcie uznać postulaty grup marginalizowanych walczących o swoje historycznie, społecznie i często religijnie uzasadnione roszczenia. W żadnym razie nie może to oznaczać po prostu dalszego podziału państw ale raczej poprawę sytuacji tych grup, a w tym społeczność międzynarodowa może pomóc i powinno to przynieść znacznie lepsze efekty niż budowanie całego państwa od nowa. Jak pokazują przykłady Irlandii Północnej czy Kraju Basków, tendencje separatystyczne schodzą na dalszy plan w miarę wzrostu swobód marginalizowanych grup społecznych a także ich bezpieczeństwa i poziomu życia.